20 sierpnia 2014

France: Small pieces of our village

Przyszedł więc czas na post z Francji (nareszcie!). To wszystko troszkę trwało, jednakże udało mi się wszystko ustabilizować dlatego też realcje będą dodawane teraz w miarę regularnie... Jak się domyślacie ciężko jest dodawać posty kiedy praktycznie cały dzień jest się poza domem, a wieczorem chce się spędzić czas miło i nie włączać w ogóle komputera... Wbrew pozorom- dodanie ładnie uporządkowanego chronologicznie (itp) posta oraz dodatkowo przerobienie i zmniejszenie zdjęć zajmuje naprawdę sporo czasu... 
Zbędnie nie przedłużając... Jesteśmy we Francji! Południe, niedaleko Prowansji- Langwedocja. 
Nasza podróż trwała sporo ze względu na początkowy lot do Paryża gdzie nastąpiła przesiadka i czekanie na następny lot do Montpellier... Następnie 2h jazdy z lotniska do "domu". Jednakże tutejsze piękne otoczenie zdecydowanie wynagradza wszelkie męki (których w sumie nie było!). 
Pierwszy dzień (pełny, bo wcześniejszego zdążyłyśmy praktycznie tylko zjeść kolacje...) upłynął nam praktycznie na niczym- w większości na sprawach organizacyjnych plus zakupach spożywczych. Wieczorem jednak udało wyskoczyć nam się na mały spacer by dodać zdjęcia z naszego miasteczka- trzeba przyznać, że jest naprawdę urokliwe!


Ahh, fasolka! To rzecz, która gości na naszym stole każdego dnia.











To jest pewnego rodzaju "tunel", który znalazłyśmy pierwszego dnia podczas przejażdzki na rowerach. Zdjęcia zupełnie nie oddają jego uroku- jest niesamowity! Zabudowa jest naprawdę tak świetna, że momentami można poczuć się jak na jakimś planie "Gry o Tron"! :)








Dzisiaj stworzyłam coś w stylu cyklu zdjęć drzwi i znaków (czyli to, co robię praktycznie zawsze, bo to właśnie te widoki jako jedne z wielu najbardziej mnie ujmują!)
Mamy już pełny plan na to, jak będzie wyglądał nasz tydzień i jakie są cele naszych podróży- dlatego też w najbliższym czasie będzie naprawdę ciekawie. Stay tuned!
Au revoir!

15 sierpnia 2014

MAZURY: Kadzidłowo (DAY 3)


Dzisiaj czas na ostatnią relację z dnia trzeciego spędzonego na Mazurach! Udaliśmy się do miasteczka o nazwie "Kadzidłowo" gdzie mieści się osada dzikich zwierząt. Pogoda była taka sobie- na pewno nie na kąpanie się w jeziorze... Dlatego też postanowiliśmy tam pojechać ze względu na dzieciaki. W końcu... kto nie lubi zwierzątek? Za każdym razem gdy chcieliśmy przejść na następny "obszar" (tak jakby do następnego punktu) musieliśmy przechodzić przez takie drabinki na zdjęciu powyżej! Oczywiście służyły one jako zagroda dla zwierzaków.



Livia od samego początku była bardzo szczęśliwa i nie mogła się doczekać kiedy będzie mogła pogłaskać jakieś zwierzątko bądź nakarmi je trawą, haha!


Pierwszą zobaczyliśmy maleńką sarenkę! Ahh, patrząc na takie zwierzęta dochodzę do wniosku, że mogłabym mieszkać w lesie i codziennie widywać takie małe cuda natury!


Dopiero gdy poświęcimy trochę więcej uwagi na przyjrzenie się wszystkiemu co nas otacza zrozumiemy, że świat jest naprawdę wspaniały i oferuje nam szeroką gamę różnych wrażeń i organizmów. To jest aż szokujące ile różnych gatunków możemy spotkać na Ziemii! Tutaj mamy samicę Pawia.


A tutaj z kolei dorodnego samca!


Chyba największe zdziwienie wywołały u mnie oswojone bociany...



... które można było pogłaskać!


W naszej grupie była jakaś grupka szkicowników, którzy rysowali na szybko prawie wszystkie zwierzęta. Z ciekawości czasem spoglądałam im przez ramię i muszę przyznać, że byłam zszokowana jak można tak szybko stworzyć coś tak cudownego... Ahh, chciałabym tak ładnie rysować!


Znaleźliśmy się w obszarze, w którym wolno chodziła sobie sarenka- dzieciaki były wniebowzięte i nie chciały dać jej spokoju.


Fenomenu tych piesków akurat nie rozumiem... Tak samo ich "dzikości", ale masa ludzi się nimi zachwycała- zresztą jak chyba widać na zdjęciu!


Nasza przewodniczka Daria pokazywała nam różne sztuczki z niektórymi zwierzętami :)


Jednym z najsłodszych zwierząt jakie tam spotkaliśmy była mała kózka!



Zdecydowanie to właśnie jelonki podobały mi się najbardziej! Dobrze, że zdążyłam im zrobić trochę zdjęć zanim zwaliła się na nie chmara dzieciaków, przez które biedne zaczęły uciekać... Eh...


To zdjęcie udało mi się zrobić przypadkiem. Dopiero na komputerze zauważyłam co śmiesznego w sobie kryje! :)


Dzieciaki ze spokojem do nich poszedły i nawet udało im się je nakarmić!




Ahh, te zwierzęta są naprawdę bardzo urocze i majestatyczne!


Kolejna osoba, która szkicowała!


Tutaj z kolei mamy małego (tylko czterodniowego!) osiołka!


Livia zdążyła go jeszcze pogłaskać zanim przyszła jego mama w obronie- wtedy nie było już mowy aby podejść! Szczerze mówiąc zachowywał się tak jakby był lekko podchmielony, haha! Nawet nie chodził, bo chwiał się jeszcze na nóżkach!



Jak dla mnie jedno z najpiękniejszych zwierząt- wilk!


No i oczywiście nie mogło zabraknąć łosia!


Oraz Livi głaszczącej jego pysk!


I na koniec fajna reklama, która od razu zwróciła moją uwagę!

Trasa którą podróżowaliśmy miała aż 10 km! Nawet nie wiem kiedy to minęło, bo czas szybko zleciał mi na robieniu zdjęć i zabawie z dzieciakami (raczej bardziej zajęłam się tym pierwszym haha!). Bardzo fajna alternatywa spędzania czasu podczas dni kiedy pogoda nie za bardzo dopisuje!

Jutro załatwiam jeszcze jakieś sprawy organizacyjne i się pakuję, a w niedzielę rano.... żegnaj Polsko!

MAZURY: Mikołajki (DAY 3)


Ze względu na to, że wczoraj dodałam recenzję knajpki, a nie chciałam wszystkiego łączyć- dzisiaj post o samych Mikołajkach! Jak widać po ubraniach dziewczynek- na początku było trochę chłodno, jednak później szybko się ociepliło.



Jakub cały czas biegał przy krawędzi portu, cały czas myślałam, że spadnie, a młody totalnie się nie słuchał... Z jednej strony myślę, że gdyby wpadł miałby chociaż jakąś nauczkę, haha :)


Może dla innych to nie jest szok, ale dla mnie był! Stacja "Orlen" dla łódek!





Spotkaliśmy po drodze knajpkę "Oaza", do której pójście również rozważaliśmy. Uznaliśmy jednak, że nie mamy dzisiaj ochoty na taki "bajeczny" klimat.


Ah, czyż nie jest tam uroczo?






Po drodze spotkaliśmy budkę z watą cukrową. Nie zastanawiając się ani przez moment- kupiliśmy 4 waty (3 dla dzieciaków i jedna dla mnie- postanowiłam przez moment poczuć się jak dziecko)!


Jakub był po prostu zachwycony! Stwierdził jednal, że wata tylko ładnie wygląda, a następnym razem chętniej weźmie popcorn...



Najgorsze rzeczy związane z watą cukrową? Uklejone ręce i buzia (przy odrobinie szczęścia tylko tyle...)


Spotykaliśmy po drodze różnych ludzi... :)


I wiele świetnie wyglądających knajpek... No aż portfel się człowiekowi otwiera.

Cieszę się, że miałam okazję odwiedzić Mikołajki i odwiedzić choć jedną z tutejszych knajp- zdecydowanie polecam to miejsce!